"Nawet przy swojej dziewczynie, jesteś nieobliczalny wobec mnie"
Zamykam oczy, maskując łzę i zakrywając się kocem, podrywam się z kanapy. Idę do kuchni, nie mając odwagi spojrzeć na Liama. Staję przy blacie i owijam się szczelniej, patrząc jak deszcz zaczyna kropić,
tak jak łzy z moich oczu. Jestem taka głupia.... Nigdy nie będę dla niego znaczyć więcej niż świat.... Przez ułamek sekundy czuję jego obecność za sobą, ale milczę nie odwracając się, a kiedy decyduję się na ruch, jego już nie ma. Tylko woń jego perfum, zanikająca w powietrzu. Zamykam oczy, a moim ciałem wstrząsa szloch, odpowiadający za jedyne dźwięki w tej chwili. Czemu nie potrafię, chociaż raz mu nie ulec? Wystarcza, że pstryknie palcami, a moje ciało jest jego. Nie moje, jest jego. W całości jego. Nabierając powietrza do płuc, wychodzę do salonu, nie widząc po nim śladu. Typowe. Mam ochotę płakać, ale robię to zbyt często. Jak bardzo słaba jestem ? Muszę skończyć z płaczem. Powinnam zrobić wielką przemianę, zmienić coś w sobie, zamienić się w księżniczkę, w której jak w większości opowiadań on od razu się zakocha i rzuci dla mnie wszystko, Eleną, zrozumie, że to mnie kocha..... nie w mojej bajce, nie w moim życiu....
***
Trzaskam za sobą drzwiami, wchodząc do mieszkania z siatkami pełnymi jedzenia. Rozpakowuję je, wkładając wszystko do szafek i lodówki. Deszcz się uspokoił, a w swe ramiona, słońce przejęło Londyn. Wyciągnęłam z szuflady nóż i przekroiłam dopiero co kupione ciasto na pół. Znalazłam na półce ostatnie dwie tacki papierowe, ale bez łyżeczek. No trudno. Ułożyłam na nich kremówkę i wyszłam z mieszkania, zamykając nogą mahoniowy prostokąt. Zjechałam windą na dół, wychodząc przed apartamentowiec, gdzie stał siwy wcześniej wspomniany facet. Tak naprawdę ma na imię Staton.
- Zjesz ze mną ?- zapytałam go, przysiadając na betonowych schodkach.
Staruszek ochoczo kiwnął głową, zajmując miejsce obok mnie. Świeże powietrze, ładna pogoda i widok na London Bridge oczyszczają szybko umysł.
A poczucie, że nie jestem teraz sama, poprawia humor.
- Nie nudzi ci się ta praca ?
Wypaliłam nagle, nie myśląc o tym, że mogłam go tym urazić.
- Nie, mam stały kontakt z ludźmi, w tak podeszłym wieku samotność jest naprawdę przygnębiająca.
- A żona ?
- Jest cały czas ze mną, w sercu i wiem, że się cieszy.
- Nie rozumiem.
- Patrzy na nas z góry...
- Przepraszam... nie widziałam, ja nie chciałam tego...
- Spokojnie, jestem naprawdę szczęśliwym człowiekiem.
Jego szorstka dłoń ściskała moją, kiedy na twarzy zarysował się ciepły uśmiech w akompaniacie łagodnych zmarszczek. Chciałam spróbować zrozumieć dlaczego jest szczęśliwy, ale naprawdę nie potrafiłam.
- Jeymi !!!
Odwróciłam się twarzą do ulicy, widząc blondynka z całą ekipą. Naprawdę całą, rozum Liam i Elena też.
- Wybieramy się na miasto, chodź z nami.
- Huh... przepraszam, ale... nie mam ochoty.
- Nie przyjmuję nie.
Inni go poparli, a ja szukałam wymówek.
-Idź dziecko, korzystaj z życia nim będzie za późno. I nie bój się popełniać błędy, to co złe teraz, później będzie lepsze.
Staton mówił cicho i tylko ja mogłam go słyszeć. Moje życie jest inne. Tutaj, żadne teorie i powiedzenia mogą się nie sprawdzić.
- No chodź, bo wezmę cię przez ramię !- zagroził Harry.
- Nie.
- Jak chcesz...
Ruszył pewnie w moim kierunku, dotykając moich ramion.
- Dobra pójdę.
Poderwałam się do góry, stając na równi z chłopakiem, dzięki stopnią.
- Daj mi 5 sekund.
Ponownie przykucnęłam, łapiąc portiera za dłoń.
- Dziękuję za rozmowę...
Uśmiechnęłam się ciepło, po czym zeszłam na chodnik, równo wyłożony płytami. Krótko, jednym słowem przywitałam się ze wszystkimi, zajmując miejsce koło Eleanor.
- Gdzie macie zamiar iść ?
Zrobię to szybko, przejdę kawałek, a później pod byle pretekstem ucieknę.
- Zamierzamy wstąpić po jakieś koktajle, a później przejść się brzegiem Tamizy, taki zwykły spacer z przyjaciółmi.
Oh jasne ! Pomóżcie mi tylko utopić co nie których w tej rzece i wtedy spacer będzie z przyjaciółmi.
***
- Jeymi!!!
- Co? Co ?
- Jesteś nie obecna, idę do kawiarni po drugiej stronie ulicy, po czekoladę, idziesz ze mną ?
Pokiwałam szybko na słowa dziewczyny Louisa i ruszyłam za nią. Wraz z minięciem progu lokalu, nozdrza wypełnił zapach mielonej kawy i woń słodkich ciast.
- Ty i Liam jesteście nieobecni dzisiaj, zmówiliście się czy jak ?
- Po prostu rozmyślam.
Sprostowałam szybko, zajmując kolejkę. Dźwięk jego imienia, poruszył zaschniętą ranę. Kupiłyśmy czekolady tym co chcieli, następnie kontynuując przechadzkę.
***
Zabrnęliśmy naprawdę daleko, w nieznane dla mnie tereny Londynu. Urok miasta nie zmieniał się, ale październikowe powietrze tak. Stało się chłodne, smagając zimnymi podmuchami moje cienko okryte ramiona. Schowałam dłonie w rękawy, pocierając zmarznięte miejsca.
- Jest ci zimno.
Liam bardziej stwierdził niż zapytał. Jak to możliwe, że on zauważył, a reszta nie ? Ściągnął swoją turkusową bluzę, wciąż pozostając w jednej czarnej. Okrył nią moje ramiona, a próby mojego sprzeciwu zgasił grożącym spojrzeniem. Groził mi ?
- Kto teraz idzie po coś dobrego i ciepłego do picia ? Nie daleko jest restauracja.
Nikt się nie wyrywał, by odpowidzieć na pytanie Louisa, więc się zgłosiłam. Ruszyłam nie co szybszym krokiem od reszty, zmierzając wolno do celu.
- Ja z nią pójdę, nie da sobie sama rady.
Odwróciłam się, kiedy moje serce zamarło widząc mojego pomocnika... Liam szedł szybko doganiając mnie. Otworzyłam usta, pragnąc, by zawrócił.
- Nic nie mów kochanie i chodź.
Jego słowa są jak cegły rzucane na moje serce i duszę. Kochanie ? Proszę boże... Niemal biegiem wpadając do pomieszczenia, odetchnęłam z radości, że nie jesteśmy na osobności. Ta.. on też się ucieszył, zamykając mnie w swoich ramionach.
- Zostaw mnie.
Nie kryłam ostrości w swoim głosie, wręcz wkładałam w niego więcej jadu.
- Kochanie potrzebuję cię.
Potrzebuje mnie ? Do czego ?
- Zostaw mnie i nie mów do mnie kochanie. Nie potrzebujesz mnie, nigdy nie potrzebowałeś i tak zostanie.
- Mylisz się...
Zignorowałam jego słowa, nurkując w jego ramionach i uciekając do lady. Nie obliczalny... jest nie obliczalny... jego ruch był nie obliczalny...
____________________________________________________
- Nie, mam stały kontakt z ludźmi, w tak podeszłym wieku samotność jest naprawdę przygnębiająca.
- A żona ?
- Jest cały czas ze mną, w sercu i wiem, że się cieszy.
- Nie rozumiem.
- Patrzy na nas z góry...
- Przepraszam... nie widziałam, ja nie chciałam tego...
- Spokojnie, jestem naprawdę szczęśliwym człowiekiem.
Jego szorstka dłoń ściskała moją, kiedy na twarzy zarysował się ciepły uśmiech w akompaniacie łagodnych zmarszczek. Chciałam spróbować zrozumieć dlaczego jest szczęśliwy, ale naprawdę nie potrafiłam.
- Jeymi !!!
Odwróciłam się twarzą do ulicy, widząc blondynka z całą ekipą. Naprawdę całą, rozum Liam i Elena też.
- Wybieramy się na miasto, chodź z nami.
- Huh... przepraszam, ale... nie mam ochoty.
- Nie przyjmuję nie.
Inni go poparli, a ja szukałam wymówek.
-Idź dziecko, korzystaj z życia nim będzie za późno. I nie bój się popełniać błędy, to co złe teraz, później będzie lepsze.
Staton mówił cicho i tylko ja mogłam go słyszeć. Moje życie jest inne. Tutaj, żadne teorie i powiedzenia mogą się nie sprawdzić.
- No chodź, bo wezmę cię przez ramię !- zagroził Harry.
- Nie.
- Jak chcesz...
Ruszył pewnie w moim kierunku, dotykając moich ramion.
- Dobra pójdę.
Poderwałam się do góry, stając na równi z chłopakiem, dzięki stopnią.
- Daj mi 5 sekund.
Ponownie przykucnęłam, łapiąc portiera za dłoń.
- Dziękuję za rozmowę...
Uśmiechnęłam się ciepło, po czym zeszłam na chodnik, równo wyłożony płytami. Krótko, jednym słowem przywitałam się ze wszystkimi, zajmując miejsce koło Eleanor.
- Gdzie macie zamiar iść ?
Zrobię to szybko, przejdę kawałek, a później pod byle pretekstem ucieknę.
- Zamierzamy wstąpić po jakieś koktajle, a później przejść się brzegiem Tamizy, taki zwykły spacer z przyjaciółmi.
Oh jasne ! Pomóżcie mi tylko utopić co nie których w tej rzece i wtedy spacer będzie z przyjaciółmi.
***
- Jeymi!!!
- Co? Co ?
- Jesteś nie obecna, idę do kawiarni po drugiej stronie ulicy, po czekoladę, idziesz ze mną ?
Pokiwałam szybko na słowa dziewczyny Louisa i ruszyłam za nią. Wraz z minięciem progu lokalu, nozdrza wypełnił zapach mielonej kawy i woń słodkich ciast.
- Ty i Liam jesteście nieobecni dzisiaj, zmówiliście się czy jak ?
- Po prostu rozmyślam.
Sprostowałam szybko, zajmując kolejkę. Dźwięk jego imienia, poruszył zaschniętą ranę. Kupiłyśmy czekolady tym co chcieli, następnie kontynuując przechadzkę.
***
Zabrnęliśmy naprawdę daleko, w nieznane dla mnie tereny Londynu. Urok miasta nie zmieniał się, ale październikowe powietrze tak. Stało się chłodne, smagając zimnymi podmuchami moje cienko okryte ramiona. Schowałam dłonie w rękawy, pocierając zmarznięte miejsca.
- Jest ci zimno.
Liam bardziej stwierdził niż zapytał. Jak to możliwe, że on zauważył, a reszta nie ? Ściągnął swoją turkusową bluzę, wciąż pozostając w jednej czarnej. Okrył nią moje ramiona, a próby mojego sprzeciwu zgasił grożącym spojrzeniem. Groził mi ?
- Kto teraz idzie po coś dobrego i ciepłego do picia ? Nie daleko jest restauracja.
Nikt się nie wyrywał, by odpowidzieć na pytanie Louisa, więc się zgłosiłam. Ruszyłam nie co szybszym krokiem od reszty, zmierzając wolno do celu.
- Ja z nią pójdę, nie da sobie sama rady.
Odwróciłam się, kiedy moje serce zamarło widząc mojego pomocnika... Liam szedł szybko doganiając mnie. Otworzyłam usta, pragnąc, by zawrócił.
- Nic nie mów kochanie i chodź.
Jego słowa są jak cegły rzucane na moje serce i duszę. Kochanie ? Proszę boże... Niemal biegiem wpadając do pomieszczenia, odetchnęłam z radości, że nie jesteśmy na osobności. Ta.. on też się ucieszył, zamykając mnie w swoich ramionach.
- Zostaw mnie.
Nie kryłam ostrości w swoim głosie, wręcz wkładałam w niego więcej jadu.
- Kochanie potrzebuję cię.
Potrzebuje mnie ? Do czego ?
- Zostaw mnie i nie mów do mnie kochanie. Nie potrzebujesz mnie, nigdy nie potrzebowałeś i tak zostanie.
- Mylisz się...
Zignorowałam jego słowa, nurkując w jego ramionach i uciekając do lady. Nie obliczalny... jest nie obliczalny... jego ruch był nie obliczalny...
____________________________________________________
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz